Młodzi Światu - Oddział w Kielcach

Salezjański Wolontariat Misyjny

Znajdź nas

   

Zainwestuj w Dobro

Pliki cookies

Informacja o plikach cookies.

Ofiaruj różaniec za misje!

To właśnie w różańcu Ksiądz Bosko, święty opiekun młodzieży i założyciel Salezjanów, zawierzał Maryi Wspomożycielce wszystkie swoje dzieła. Jeśli pośród codziennego zabiegania znajdziesz chwilę, by powierzyć swoje sprawy w ręce Matki, i z ufnością będziesz jej oddawał troski swoje i świata, zobaczysz co to są cuda!
Zapraszamy do wspólnej modlitwy różańcowej w intencji MISJI.
Pobierz rozważania różańcowe - kliknij TUTAJ.

Wolontariat misyjny w TVP Kielce

Kol. Agnieszka Mazur z SWM "Młodzi Światu" mówiła o pracy wolontariatu misyjnego podczas Młodzieżowego Sejmiku Województwa Świętokrzyskiego.  Mówiła czym jest wolontariat misyjny....potrzebna jest cierpliwość, zaufanie i pasja. – Bez pasji może zabraknąć siły do wstawania rano, do tego, żeby przebywać z ludźmi, żeby wspólnie dzielić to doświadczenie czy to w Polsce czy za granicą.
Więcej informacji TUTAJ.

Zapraszamy !!!

Sudan Południowy: Misyjna codzienność

Za nami pierwsze tygodnie pobytu w Sudanie Południowym. Trzeba przyznać, że był to bardzo intensywny czas, ani przez moment nie mogliśmy narzekać na nudę. A jak wygląda nasz typowy dzień?

Każdy rozpoczyna się mszą świętą o godzinie 6:45 w pobliskim kościele, następnie wracamy na śniadanie, po którym około godziny 8:00, udajemy się do szkoły technicznej. Tam zajęcia rozpoczynają się apelem, podczas którego odczytywany jest fragment Ewangelii, po czym jedna osoba, przemawia do wszystkich uczniów dając tak zwane słówko na dzień dobry. I my mieliśmy taką okazję, kiedy na samym początku naszego pobytu tutaj zostaliśmy poproszeni o powiedzenie kilku słów o nas, między innymi dlaczego jesteśmy wolontariuszami i kim jest wolontariusz. Po słówku i krótkich ogłoszeniach wszyscy odśpiewują hymn narodowy. Po apelu rozpoczynają się zajęcia. W pierwszym tygodniu szukaliśmy swojego miejsca i sposobu w jaki możemy zaangażować się w działanie szkoły. Kazik całkiem sprawnie radził sobie w dziale stolarstwa, choć nieco później zaangażowany został do nadzorowania budowy nowej sali komputerowej, a mnie po kilku dniach przypadła pomoc Simonowi, który prowadzi zajęcia informatyczne. Chociaż tak naprawdę nigdy nie wiadomo czy tak będzie wyglądał nasz każdy dzień w szkole, bo jak stwierdził Fr. George – choćby było dziesięć osób więcej pracy i tak by nie brakowało.

Po zajęciach w szkole, mamy czas na krótki odpoczynek i już koło godziny 15:00, udajemy się do centrum chłopców ulicy, czyli domu, w którym spędzają dużą część swojego czasu. Chłopcy o tej godzinie mają czas na mycie się, następnie między godziną 16:00 a 18:00 przygotowywany jest dla nich posiłek. Jednego dnia kupowany jest chleb, a drugiego gotowany ryż z kukurydzą. Przygotowywanie tego drugiego zajmuje bardzo dużo czasu, czasem nawet do dwóch godzin, stąd trudno o stałą porę posiłku w dniu, w którym chłopcom przysługuje ryż. To co bardzo mi się podoba to pomoc chłopców w gotowaniu czy myciu naczyń – nie trzeba ich do tego specjalnie przekonywać. W międzyczasie (chyba, że ktoś ma świeżą ranę to w miarę potrzeby), kilka razy w tygodniu ma miejsce opatrywanie ran. To wszystko dzieje się na terenie szkoły, który po zakończeniu wszystkich zajęć edukacyjnych należy do chłopaków. Grają w piłkę na boisku, choć zazwyczaj żadna z piłek nie jest zdatna do użytku dłużej niż przez jeden dzień, młodsi spędzają czas na niewielkich rozmiarów placu zabaw, kilku chłopców gra w piłkarzyki. Niektórzy do wypełnienia sobie czasu korzystają z przeróżnych przedmiotów znalezionych na terenie szkoły, najczęściej wózków do przewożenia cegieł czy innych budowlanych materiałów. Pozostali albo odpoczywają na terenie centrum, między innymi grając w tajemniczą grę z wykorzystywaniem małych kamieni i niewielkich rozmiarów dołków w ziemi albo kręcą się po ulicach Wau.

Dosłownie kilku starszych chłopców, którzy chcą pracować, angażowanych jest przez Fr. Sunila w budowę nowej sali komputerowej, za swoją pracę otrzymując wynagrodzenie. Miejscem, gdzie można najczęściej spotkać chłopaków ulicy jest targ. Tam szukają głównie czegoś do jedzenia podejmując się najróżniejszych dorywczych prac. Niestety zwłaszcza starsi chłopcy zarobione pieniądze szybko tracą na alkohol i nie potrafią odłożyć większej ich ilości. Tak w skrócie można opisać codzienność chłopców ulicy, z którą się zetknęliśmy. Salezjanów w prowadzeniu projektu pomocowego dla chłopaków ulicy wspierają miejscowi młodzi ludzie: Eva, Bibienne i Ashiol, które zajmują się głównie  przygotowywaniem posiłków i opatrywaniem ran oraz Marko, Madin i Luka. Niestety społeczeństwo, które samo ma również masę problemów (szczególnie żywieniowych, gdyż jedzenie jest w Sudanie Południowym bardzo drogie, nie ma tu żadnej produkcji, wszystko sprowadzane jest z krajów ościennych), w większości nie dostrzega rażących potrzeb chłopców, którzy zwyczajnie znajdują się na marginesie życia społecznego.

Na początku to co zobaczyłem było dla mnie niemałym szokiem. Poniszczona, stara odzież, rany na ciele, kilkudziesięciu chłopców stłoczonych w niewielkich rozmiarów pomieszczeniach, nie wspominając już o problemach chłopaków z wąchaniem kleju. Pozostawieni są bez wsparcia najbliższych, którzy albo nie żyją albo ich odtrącili, przede wszystkim nie będąc w stanie ich wyżywić. Warto dodać, że wszyscy chłopcy są z plemienia Dinka, gdzie panuje poligamia, więc utrzymanie i wyżywienie licznej „rodziny” jest praktycznie niemożliwe, a przez to oczywiście cierpią dzieci. Możnaby stwierdzić, że rzeczywistość chłopców maluje się w ciemnych barwach, a jednak często na ich twarzach gości uśmiech, choć – jak to między chłopcami – niejednokrotnie dochodzi również do różnych spięć i bójek.

Bartłomiej Wróblewski

Sudan Południowy: Wau…czyli pierwsze wrażenia

10 sierpnia, przed południem, dotarliśmy do Wau. Z lotniska odebrał nas Fr. George, z którym udaliśmy się prosto do domu księży Salezjanów, który przez najbliższy ro k, ma być również naszym domem. Jeszcze zanim wsiedliśmy do samochodu, podeszło do nas kilku chłopców, żyjących na co dzień na ulicy, wyciągając ręce i mówiąc: one pound, one pound (lokalna waluta – funt południowosudański). Na terenie lotniska, było ich mnóstwo, chodząc w podartych ubraniach, proponowali napotkanym na lotnisku osobom, przeniesienie bagażu, bądź zwyczajnie podchodzili, aby prosić o pieniądze. Po przyjeździe do naszego nowego domu, mieliśmy chwilkę na odpoczynek oraz wzmocnienie posiłkiem, po czym wraz z Fr. George’m, poszliśmy do szkoły technicznej, założonej i prowadzonej przez Salezjanów – Don Bosco Vocational Training Centre, oddalonej od naszego miejsca zamieszkania, o jakieś dziesięć minut pieszej wędrówki. Po drodze minęliśmy kościół parafialny parafii św. Józefa, prowadzonej właśnie przez Salezjanów, przy którym znajduje się Szkoła Podstawowa, prowadzona z kolei przez siostry Salezjanki.

Zatrzymajmy się na chwilę przy szkole technicznej. Muszę przyznać, że robi ona ogromne wrażenie, znajduje się w niej kilka działów, takich jak: stolarstwo, elektryka, informatyka, mechanika pojazdowa, budownictwo, drukarstwo czy spawalnictwo. We wszystkich tych wydziałach kształci się kilkaset osób, a zajęcia prowadzone są pod okiem wolontariuszy: Simona i Emmanuela z Kenii oraz Petera i Sabira z Indii oraz lokalnych nauczycieli. Nad całością czuwa ks. Sunil, który jest dyrektorem szkoły, a także odpowiada za miejscowych chłopców ulicy. Kiedy obeszliśmy już niemal cały teren szkoły, nadszedł czas na pierwsze spotkanie z chłopcami ulicy. Mają oni swoje lokum, po drugiej stronie drogi, naprzeciwko szkoły technicznej. Widok, który tam zastaliśmy, zrobił na mnie, chyba jeszcze większe wrażenie niż szkoła techniczna. Brudny, opuszczony budynek, niewielkich rozmiarów, składający się z dwóch pomieszczeń oraz przedsionka i teren dokoła niego, to przestrzeń, w której kilkudziesięciu chłopców spędza swój czas, spożywa posiłki czy śpi. Większość z nich, chodzi w brudnych, często podartych ubraniach, tylko nieliczni, zwłaszcza starsi, którzy nauczyli się żyć na ulicy, noszą odzież lepszej jakości. Po pełnym wrażeń dniu, wróciliśmy do domu, by odpocząć przed kolejnymi dniami aklimatyzacji, poznawania życia szkoły oraz łamiącej serce codzienności chłopców ulicy.

Bartłomiej Wróblewski

Czytaj więcej...

Misje czas zacząć!

Od przybycia do Wau, drugiego co do wielkości miasta Sudanu Południowego, a przez najbliższy rok, także miejsca naszej misyjnej pracy, upłynął już ponad tydzień. Muszę przyznać, że wcale nie jest tak łatwo zebrać myśli i napisać choć kilka słów o pierwszych wrażeniach, spotkanych ludziach czy uczuciach, towarzyszących mi podczas próby aklimatyzacji, w zupełnie nowym i wciąż pełnym tajemnic świecie.

Zacznijmy zatem od początku. Podróż przebiegła bez zarzutów. Jednym z przystanków w drodze do Wau, czyli docelowego miejsca naszej misyjnej pracy, był Dubaj. Korzystając z tego, że do następnego lotu mieliśmy kilka godzin, postanowiliśmy udać się na małą wycieczkę po tym znanym z przepychu mieście. Trochę przeszkadzała nam pogoda, bo było tak duszno i parnie, że czuliśmy się dosłownie jak w saunie. Po czasie spędzonym w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, wsiedliśmy do samolotu, który zabrał nas na ziemię afrykańską, a konkretnie do Juby, stolicy Sudanu Południowego, gdzie spędzić mieliśmy weekend, w oczekiwaniu na samolot do Wau. Dzięki krótkiemu doświadczeniu z pogodą w Dubaju, ta w Afryce, nie była dla nas zaskoczeniem, choć trzeba przyznać, że panuje tu obecnie chłodniejsza pora roku, a i tak w ciągu dnia, temperatura przekracza 30 stopni, a w nocy bardzo rzadko spada poniżej 20. Aż strach pomyśleć co będzie podczas tego cieplejszego okresu.

Na lotnisku w Jubie, załatwianie formalności związanych z naszym przybyciem i pobytem w Sudanie Południowym, przebiegło dość sprawnie. Przy wyjściu z lotniska, czekał na nas jeden z pracowników tutejszej salezjańskiej szkoły technicznej, który trzymał w ręku tabliczkę z napisem: „Welcome to Juba Don Bosco” (Witajcie w Jubie Don Bosco). Wraz z nim udaliśmy się prosto do domu Salezjanów. Jazda przez centrum Juby to naprawdę niezłe wyzwanie. Praktycznie brak sygnalizacji świetlnej czy znaków regulujących ruch na drodze. Samochody, motocykle oraz rzesze przechodniów przedzierających się pomiędzy pojazdami, sprawiały, że panował kompletny chaos i na każdym kroku, należało uważać żeby nie spowodować kolizji. Co jakiś czas mijały nas auta, wypełnione po brzegi, uzbrojonymi żołnierzami, nie był to jednak dla nas jakiś zaskakujący widok, ponieważ cały czas sytuacja w kraju jest niestabilna. Stolica Sudanu Południowego wydaje się być pełna kontrastów, co widać szczególnie w zabudowaniach: od domów z betonu, pokrytych blachą w samym centrum, po domy ceglane czy gliniane, również z blaszanym zadaszeniem, aż po znane nam z różnych pisanych czy niepisanych źródeł, typowe, okrągłe domy z gliny ze słomianym dachem, na przedmieściach. Gołym okiem widać, jak kultura afrykańska i zachodnia się przenikają, a miasto jest w trakcie intensywnego rozwoju. Przez salezjańską wspólnotę w Jubie, zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło.

Podczas dwóch dni, spędzonych w stolicy, mogliśmy się zaznajomić z jedzeniem, które powoli staje się naszą codziennością, a więc ryżem, kozim mięsem czy lokalnymi warzywami oraz owocami, a także wziąć udział we mszy świętej, w wiosce położonej tuż nad Nilem. W poniedziałek rano wylecieliśmy do Wau, a więc miejsca, które przez najbliższy rok, będzie naszym domem, ale o samym mieście oraz pierwszych dniach pobytu w naszym nowym domu, napiszę w kolejnym wpisie.

Podsumowując, choćby nie wiem ile książek się przeczytało, zdjęć czy filmów obejrzało, pierwsze zetknięcie się z Afryką, robi ogromne wrażenie i jest niesamowitym przeżyciem.

Salezjański Wolontariat Misyjny Młodzi Światu - Oddział w Kielcach